pierwsze półrocze
Dokładnie rok
temu (29.06.2018) zmarła niespodziewanie teściowa. Przez ten rok,
oprócz niej, odeszły nam aż trzy inne osoby (Tima chrzestny i wujek w jednej
osobie, mój sześcioletni bratanek oraz najstarsza siostra ojca). Ale o drugim
półroczu 2018r. już pisałam. Tu chciałam podsumować pierwsze półrocze 2019r. W
styczniu odbyłam pierwszy od dawien dawna wyjazd służbowy (do Danii), co nie
tylko było bardzo fajnie, ale i dało mi do myślenia o spójności społecznej
(moje nowe hobby).
Niestety pod
koniec stycznia, stan Franka znacznie się pogorszył – zgasł jak wiecie 02
lutego. Polecieliśmy we czwórkę do Polski. Dzień po pogrzebie (tragiczne
wydarzenie samo w sobie) zniknął mój portfel z wszystkimi dokumentami. Po
powrocie do Belgii więc zaczęłam odtwarzać wszystkie dokumenty. Gdy już
wszystko odtworzyłam, 1/ portfel się odnalazł a 2/ ja dostałam belgijskie
obywatelstwo, co oznaczało na nowo wyrobienie sobie części dokumentów, np.
dowodu belgijskiego, a już nie karty stałego pobytu.
Od razu po
Franku, też niespodziewanie, odeszła więc ciocia, która mi uzmysłowiła, że
imigracja to nie tylko nauka obcego języka czy integracja ekonomiczna, ale
fakt, iż nie można pochować swoich bliskich czy też przeżyć z nimi ich
ostatnich chwil.
Tima stan
zdrowia na tym wszystkim też ucierpiał, głównie z przejęcia (schudł chłopak 10
kilo). Dopiero nam dobrze zrobił marcowy wyjazd do Portugalii – Bogu niech będą
za tę Portugalię dzięki.
Jakoś pod
koniec marca moje życie nabrało innego wymiaru, kiedy zaczęłam pracować z domu,
najpierw jeden dzień, potem dwa dni w tygodniu. Stosunek do czasu mi się
zmodyfikował – nagle mogę zrobić po prostu dużo więcej dysponując tymi samymi
24 godzinami (np. iść do stomatologa w przerwie na lunch). Choć wiadomo jak to
jest, praca z domu oznacza także pracę w domu (i tak np. pralka jest puszczona
przed zaprowadzeniem starszego dziecka do przedszkola).
W kwietniu
zaczęłam na poważnie myśleć o tym, by głównie ze względu na liczne udogodnienia
ale też po prostu dlatego, że nie jest mi tam bynajmniej źle (co też mogłoby
się wydawać pewnym zaskoczeniem, że ja, kochająca słowa, odnajduję się także w
sektorze finansowym), zostać w mojej pracy – przecież różne opcje brałam pod
uwagę. Starania te oznaczały szereg rozmów kwalifikacyjnych.
Równolegle,
od kwietnia do czerwca, prowadziłam wieczorami warsztaty kreatywnego pisania –
stałam się ofiarą własnego sukcesu, bo tłumy waliły drzwiami i oknami i nie
zawsze wiadomo, co z tym fantem zrobić (ze względu na naturę warsztatu nie
można było przyjąć każdego bo piszę się w skupieniu). Pamiętam jak w zeszłym
roku, trudno mi było skrzyknąć na warsztat trzy osoby, a teraz były listy
oczekujących.
W maju
został mi nałożony aparat ortodontyczny, by wyleczyć dobre dwie i pół dekady kompleksów;
więc dla mnie to mega krok (który przygotowywałam od września 2017r. chodząc po
różnych dentystach, stomatologach itp.).
Także w maju
po raz pierwszy zagłosowałam jako Belgijka. Na szczęście odbyło się bez
niespodzianek. Ta kampania wyborcza jawiła się jako przedłużenie tej jesiennej,
która była pierwszą w której kandydowałam. Więc plakaty i tematy rozbudziły
wspomnienia nie tak głęboko jeszcze zakopane.
Okazało się
też, że starania o pozostaniu w mojej pracy zostały przychylnie rozpatrzone: od
1/6/2019 mam stałą umowę! Co znowu mi zmieniło podejście do pracy, z
tymczasowego na bardziej poważny i długoterminowy.
W maju po
raz pierwszy też od dawien dawna (co za miesiąc, ten maj!) prezentowałam na
uniwersytecie w Liège mój nowy projekt badawczy. Prezentacja prezentacją, ale
przygotowywanie się do tego wymagało przeczytania i (choć powierzchownego)
przebadania dużej ilości materiału – dzięki czemu, po przez literaturę czy
szerzej – sztukę, zbliżyłam się do mojego nowego starego kraju. Niektóre rzeczy
bardzo mnie urzekają, inne uczą czy też bawią, a inne wzruszają (projekt polega
na badaniu „obcych” wpływów na to co nazywamy literaturę / kulturę belgijską,
pod kątem strategii integrujących oraz śmiechu). Zaczęłam nawet czytać po
niderlandzku, płacząc przy tym ze wzruszenia jak bóbr, ponieważ w pewnym
wymiarze nowe mi się splata z bardzo starym.
O zerwanych
przez czytanie czy pisanie nocach nie piszę, bo sama to wybieram. O
nieprzespanych nocach przez dzieci też nie piszę bo to w pakiecie, a też sama
dobrowolnie wybrałam.
W czwartek
minęła nasza piąta rocznica ślubu. Gościliśmy, w ramach tej słynnej spójności
społecznej, dwój nieznajomych – Słowenkę i Litwina. Było bardzo fajnie. W
piątek E. skończyła pierwszy rok przedszkola.
Zaraz lecimy na wakacje, ale
jeszcze przed zasłużonym wylotem (czyli pojutrze) podpisujemy umowę
kupna-sprzedaży domu: przeprowadzamy się, przed końcem roku, pod Brukselę. Ponieważ
równolegle do tego wszystkiego szukaliśmy, od jakiegoś czasu, domu. I
znaleźliśmy. Ale o tym w kolejnym poście.
Commentaires
Enregistrer un commentaire