Wracać czy nie wracać?
30/04/2014
Rano wszystko sprawnie: pan
hydraulik się w końcu raczył pojawić („no przecież już u Pani byłem”), inaczej groziła nam wyprawa na basen w celu umycia się w ciepłej wodzie (alternatywą
było czekanie na deszcz, jak w średniowieczu J); w urzędach udało mi się szybko załatwić to, co miałam załatwić,
pranie zrobione, lunch z koleżanką, kawa w słońcu, nadzianie się na procesję w
biały dzień w centrum miasta odhaczone.
Ale potem już energia na ogarnianie się i
rozbawienie mnie opuściła – nie mam siły do pytań typu „czy ja się nie nudzę?”,
tudzież „co ty w ogóle robisz?”… Jeju, gdybym nie musiała wszystkim dookoła tłumaczyć ile
czasu zajmują czytanie i pisanie, to bym była szczęśliwsza i… zdrowsza!
W
rezultacie nie poszłam na luzofońskie spotkanie, oddałam się bowiem ciałem i
duszą szperaniu w necie, czytając ustawy o stopniach naukowych i innych
rozporządzeniach ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego… A niestety z researchem to jest tak, że im więcej się szuka, tym więcej się znajduje... Otóż mój główny
dylemat dałby się zredukować do: wracać czy nie wracać? Oczywiście nie tyle do
kraju (Polski), tylko na uniwersytet… No i który uniwersytet wybrać? Czym się
kierować: prestiżem, „patriotyzmem” (w moim rozumieniu), ilością dni
słonecznych w danym miejscu, estetyką placówki czy też możliwościami
adaptacyjnymi współmałżonka? A może po prostu, iść tam, gdzie mnie wezmą?
Wybrać czy zostać wybranym? Anyway, jeszcze nie wiem, czy wrócę, ale właśnie
tym się zajmowałam przez całe popołudnie.
Pokój J
Commentaires
Enregistrer un commentaire