Safari nr 2
Po sześciu dniach safari,
refleks brania wszystkiego co się rusza i się nie rusza za zwierzynę wchodzi w
krew. Kolejne parki narodowe nie są tak okazałe jak Masai Mara, ale warte
zwiedzenia choćby pod względem różnorodności. Drugie safari było droższe i
bardziej luksusowe, mimo tego, że widzieliśmy mniej zwierząt, a flamingów – dla
których chcieliśmy w ogóle jechać – nie było prawie wcale. Tym razem mamy jeepa oraz Lukasa za kierowcę i przewodnika. Między imprezami turystycznymi, handluje
frytkami, ale zbiera na krowy, bo to kapitał, którym łatwo obracać.
Po drodze mijamy przybytki
o egzotycznych nazwach, byle lepianka może stać się „hotelem”, byle
instytucyjka – „akademią”, byle sklepik – funduszem inwestycyjnym i byle
interesik – przedsiębiorstwem. A ile rzeczy jest tu „międzynarodowych” J i jeszcze nie zaczęłam mówić o kościołach, „domach modlitw i cudów”
czy też „błogosławieństw”...
Rozmawiamy z Lukasem o
wszystkim i o niczym, zadajemy pytania dotyczące ekonomii i wizji rozwoju (czy
też jej braku) kraju. Ale nie będę o tym pisać, bo to działka Męża. Zapraszam
na jego bloga – tak powstaje nasz dziennik pod tytułem „Afryka na dwa głosy” J jedno jest pewną: współgrają ze sobą dwie Afryki (czy też Kenie),
piękno przeplata się z beznadzieją, fauna z florą, szare z kolorowym, duże z
małym. Szkoda tylko, że tubylcy nie są nawet w stanie zwiedzić własnych parków narodowych (ceny zaporowe… nawet dla nie jednego Europejczyka), czyli skorzystać z ich własnej własności!
Pierwszy nocleg spędzamy w
czymś co się nazywa „Lake Bogoria Spa Resort Hotel” – sam pokój taki jak dwie chatki
Mojżesza, wysokie sufity, moskitiera w formie kwadratu a nie trójkąta, ładnie
pachnie. Dwa baseny, woda, prąd, Internet, wino (jak jest, to jest bardzo dobre - z RPA) – normalnie rozpusta J
O drugim noclegu napisałam we wpisie "Miodowo".
Mimo paru zabawnych
momentów z Mojżeszem i u Mojżesza, postanowiliśmy naszą współpracę z
motylkowymi zakończyć. Powiedzmy, że nasze aparaty pojęciowe okazały się zbyt rozległe.
Zabrakło wizji, spójności, transparencji, i chyba w ogóle chęci ich strony do
kooperacji – co mnie aż tak bardzo nie dziwi, bo kto by chciał, by mu myszkować
w budżecie??
Tak czy siak, umowa między
nami (mną a Mężem) była taka, że jak jedno z nas nie wytrzyma, to drugie jedzie za/z nim. Mąż
nie wytrzymał pierwszy. Możemy się obronić przed zagrożeniem z zewnątrz, ale
nie przed tym z wewnątrz; a bez minimum zaufania, nie widzieliśmy żadnej
wartości dodanej naszego pobytu. Jednak wolontariusz, który "poświęca" swój
czas i pieniądze musi mieć poczucie, że jest potrzebny.
W każdym bądź razie, dziś
widzieliśmy lwa uciekającego przed stadkiem bawołów. Nas też chciały pogonić J Slow life nie taki slow J
Jeśli patrzenie na
zwierzęta wciąga, nie można tego samego powiedzieć o ludziach. To właśnie do
czynienie z ludźmi jest największym wyzwaniem. Jesteśmy wystawiani na próbę
codziennie – zwłaszcza gdy się okazuje, że osoba, którą uważasz za przychylną,
chce cię wycyckać; gdy mówią jedno, a robią drugie; gdy coś ma być, a tego nie
ma. No ale cóż, gdybyśmy tego nie chcieli, zostalibyśmy w domu. A tak to można
przy najmniej poćwiczyć próg tolerancji i cierpliwości J
Kącik kulturalny –
skończyłam Twardocha. Następny w kolejce Karpowicz. Zacznę. Zaczynam. Zaczęłam J
http://mosescows.wordpress.com/blog/
http://mosescows.wordpress.com/blog/
Commentaires
Enregistrer un commentaire