Articles

Affichage des articles du avril, 2014

O kulturze, wściekliźnie i wątróbkach

Ciąg dalszy próby uchwycenia "typowego tygodnia"... 29/04/2014 Dzień zaczęłam od wizyty w Klinice Tropikalnej, którą już dobrze znam (windy za wejściem, te przy wejściu są strasznie wolne). Jak by co – na wściekliznę jestem już uodporniona J Pozytywnie zaskoczona sprawnym podejściem lekarza (sam mi zrobił zastrzyk, nie odsyłając do pielęgniarki!), kupiłam sobie na obiad i kolację kurzą wątróbkę (uwielbiam, a nie zawsze jest), spotykając po drodze kolegę (właśnie wrócił z Kenii).  Podaję te szczegóły by powiedzieć, że dzień się dobrze zaczął, ale to sami zrozumieliście ;-) Wpiepszając tą wątróbkę, czytam artykuł o Cyganach do dzieła, które usiłuję od dwóch lat sklecić. Dzieło z Cyganami ma ogólnie mało wspólnego, ale artykuł jest dobry. Po odwaleniu papierologii i researchu na temat stanu badań nad pisarzem na emigracji (ciągle rozważam zniewalającą opcję habilitacji ), wino z przyjaciółką (właśnie wróciła z Argentyny, połknęła bakcyla tanga). Razem

Powrót do rzeczywistości… ale do której?

Image
Po kolei… Skończyłam Greya – nawet niezły. To znaczy oczywiście, wielka literatura to to nie jest, ale lektura owszem, wciągająca (nie, nie, teraz nie wdam w dyskusję o literaturze, obojętnie czy przez małe czy dużo „l”. Dla mnie, wszystko, co kiedykolwiek zostało opublikowane, jest warte przeczytania. A jeżeli coś jest pociągające, to znaczy, że w sobie ma „coś”, a to z kolei nie sposób przecenić!) No więc w Portugalii było miło, nic nie mam naprzeciw kawie za 0,60 centymów, słońcu przez 85% czasu, urozmaicającym rzeczywistość kolorowym i oryginalnym kafelkom na każdym rogu ulicy. Nie mam też nic naprzeciw kelnerom pytających się samych z siebie „czy życzę sobie hasło do wi-fi”, kasjerkom, które ze stoicką postawą każą ochroniarzowi zwarzyć owoce, bo mi się zapomniało, czy też personelowi lotniska, który pozwala mi się bezkarnie wepchnąć do kolejki. W Portugalii miałam się odnaleźć, ale jeszcze bardziej się zgubiłam, dając się unieść przytłaczającemu, otaczającego mnie, pięk

Portugalia w 10 dni

Image
Mój portugalski pobyt dobiega końca. Dla miłośników statystyk: - spędziłam w Porto 10 nocy, w tym 3 z Narzeczonym - miałam 8,5 słonecznych dni - nocowałam w 3 różnych miejscach, 2 hostelach i 1 czymś à la prawie dom schadzek - codziennie mówiłam po portugalsku, choć trafiał się też angielski, francuski, niderlandzki a nawet włoski - miałam ze sobą 4 książki - oprócz Porto, zwiedziłam Coimbrę, Aveiro, Bragę, Guimarães, Vianę do Castelo - piłam niezliczone kawy i jadłam niezliczone pasteis de nata. Oraz owoce i rybę prawie codziennie. - kupiłam 2 pary butów. I sukienkę. - fotografowałam dziesiątki kafelków – oczywiście nie mam pojęcia, co z tymi zdjęciami zrobić - nie znalazłam się w żadnej niebezpiecznej sytuacji - w sumie Portugalię kocham, tak jak kocham… … oddawanie się pisaniu, czytaniu i marzeniu w ilościach nieprzyzwoitych J

O trampkach, Świętej Łucji i Marcinie Mellerze

Image
Dziś, w przeciwieństwie do wczoraj, kiedy nawet już mi w G. zamku nie chciało się szukać (schował mi się za Pałacem Księży), byłam w szczytowej formie (nie, niczego nie paliłam). Zaczęłam od zakupu „50 twarzy Greya”, bo jeszcze nie znam, a jako literaturoznawca uważam, że mogłabym mieć własne zdanie (jakiekolwiek by ono nie było) na ten temat. Przy okazji pomyszkowałam w portugalskojęzycznej księgarni, a jak wiadomo, książki i języki lubię, więc byłam w swoim żywiole. Luksusowym i bardzo wygodnym autokarem (wi-fi, TV, toalety, cuda wianki) wybrałam się do oddalonej o godzinę jazdy miejscowości Viana do Castelo. I tu pławiłam się w otaczającym mnie pięknie, owlekającym mnie słońcem, olśniewającymi mnie widokami. Zjadłam coś tam nad wodą (ujście rzeki Limy do oceanu), kupiłam sobie buty, robiłam zdjęcia kafelkom, miałam iść na kawę za 0,65 centymów i niczego mi więcej do szczęścia nie brakowało. Sms od Portugalskiego Przyjaciela (PP): „a na Św. Łucji byłaś widok zobaczyć?” Na ż