Nic wielkiego
Z okazji urodzin Męża, przygotowałam dla niego niespodziankę – godzinną lekcję tańca u znajomego Latynosa. Taniec był bowiem jedną z tych rzeczy, które nas do siebie znacznie zbliżyły (dosłownie i w przenośni). Z różnych względów musieliśmy przełożyć, ale prawda jest taka, że doszliśmy do takiego momentu, że żadne uatrakcyjnianie na siłę życiowych eventów nam do szczęścia nie jest potrzebne. Nie musimy lecieć do Madrytu czy spędzać dnia uprawiając jakiś sport wyczynowy, by powiedzieć, iż urodziny były udane. Mąż akurat w swoje urodziny (mimo – dodatkowo – dodajmy niedzieli) pracował nad swoim projektem z jednym z jego przyjaciół (+ siostra). Przyszli do nas, odbyli rozmowę przez skype z partnerem z Afryki, wypili piwo, kupiłam libańskie żarcie i był git. Leżenie na kanapie, oglądanie meczu i filmów na DVD… tego mu właśnie teraz trzeba po tych tygodniach rozmów kwalifikacyjnych i dziesiątkach spotkań, rozchodzących się w każdą stronę. A ostatnio dużo ich było. Każde spotkanie to