Articles

Affichage des articles du mai, 2014

Z beta do alfa

Image
Dominik, nasz gospodarz, wyprowadzil sie z Francji w wieku lat 40, gdy dopadl go kryzys wieku sredniego. Przyzwyczail sie juz do tutejszego trybu zycia, gdzie czas plynie wolniej. Podczas gdy ja sie wsciekam, ze nie ma wody albo pradu – on pozostaje zupelnie zen: „nie ma? zaraz bedzie! a jak nie, to mam przeciez wlasne zapasy. Wczesniej bylo to bardziej dokuczliwe, potrafilo nie byc wody przez 2 dni, teraz to tylko pol godzinki”. No tak, jesli sie na to spojrzy z takiej perspektywy... Wiem, ze zeby moc w pelni sie cieszyc tym miejscem, to trzeba sie przestawic z zachodnio-konsumerskiego puntu widzenia, à la „place, wiec zadam”. Fajnie by bylo, na przyklad, przylaczyc sie do chwilozofii Dominika, „jestem tu/u nich, wiec robie jak oni”. Tak czy siak, ciagle goraco. Niby poza sezonem, ale odwodnic sie mozna. Sniadanie u jednej Francuzki, kawa u drugiej (w piekarni zdecydowanie lepsza), plaza, ksiazka, spacerki, hamak, gotujacy Narzeczony, trunki, truneczki, rozwolnienie, wszelkiego

Kregi obcosci

Image
Moglabym dlugo i namietnie pisac o niedzialajacych bankomatach, o niemozliwosci doprowadzenia do skutku z pozoru prostej czynnosci (takiej jak wypicie dobrej kawy: w pierwszym przybytku byla rozpuszczalna, do drugiego nas nie wpuscili, a w trzecim nie bylo mleczka), o nagabywaczach, ktorzy chca ci sprzedac wszystko, czego akurat nie potrzebujesz (nurkowanie? dyskoteka? skuter? tak, chcemy tych wszystkich rzeczy, ale spokojnie, tez chcemy zyc), o zlej jakosci snu (czy mniejsze zlo to halas wentylatora czy gorac?), lokalnych cpunach wymachujacymi szablami, ale w zamian napisze o czyms innym. Po dwoch dniach wszystkich znamy i wszyscy nas znaja. Pozdrawiamy sie gestem reki, skinieniem glowy, wesolym ‘hola!’ czy tez ‘buenas!’. Wynajmujemy domek od Dominika, ktory to Dominik 15 lat temu opuscil Normandie i ani nie mysli tam wracac, sniadania spozywamy albo u Francuzki nr 1 (prowadzi cos a la kafejka internetowa/biuro informacji turystycznej/przydroznego baru; na Dominikanie od lat 7)

Las Galeras

Image
Pada, ale to dobrze, bo ostatnio bylo po prostu za goraco. Siedzimy z Narzeczonym na tarasie naszego dominikanskiego domku, on gra w Bejeweled (nasze odkrycie roku), ja walcze z brakiem polskich znakow na jego komputerze i mimo tego calego deszczu upajam sie widokiem na Ocean (do ktorego mamy 150 metrow), na drzewa palmowe, lodeczki i bujna zielen. W planie na dzis mamy doslownie nic. Pisac, czytac, zrobic drobne zakupy (Narzeczony dzis gotuje), spacer, plaza, tudziez jacuzzi, kawka, drinczek. Ewentualnie mozna tez cos zalatwic przez internet – ale tylko mile, niezobowiazujace rzeczy, typu kupic bilety na koncert Rafala Blechacza. A wiec, jakby powiedziala moja Kasienka, wszystko super. Choc super od samego poczatku nie bylo. Na lotnisku wyszlo na jaw, ze Ona zarezerwowala nocleg w A, podczas gdy On kupil bilety do B, przez co 1/ stracili pieniadze za A, 2/ trzeba bylo blyskawicznie wymyslec plan B w B. Potem juz tylko bylo z deszczu pod rynne: pierwszy nocleg fajny, ale daleko i

Sielsko anielsko

Image
Od czterech dni, życie jest piękniejsze, słońce parzy, pot ze mnie się leje, ale uwielbiam to, po prostu uwielbiam. Sezon grillowy rozpoczęty (zaliczyliśmy 2 grille w ciągu 3 dni! zdecydowanie za dużo mięsa…), letnie ciuszki wyciągnięte, wszyscy tak jakby spowolnieli. Spędzam dużo czasu na zewnątrz, na świeżym powietrzu, w parkach, ogródkach, nawet na wsi. Można, na przykład, leżeć na leżaku i oprócz zaczytywania się książką, delektować się pięknym ciastkiem udekorowanym kulką lodów i owocami leśnymi, które wygląda jak dzieło sztuki a nie strawa. W środku dnia J Choć u nas akurat spraw mnóstwo, jak zresztą zwykle. Jutro wyjeżdżamy, na 3 tygodnie, więc trzeba wiele spraw „domknąć”. Nie piszę gdzie, bo to nie ma znaczenia – każda podróż dłuższa niż 2 dni wymaga tego samego. LOGISTYKA. Złapanie chowającego się przede mną hydraulika, zakontraktowania sąsiadki do podlewania roślin i sortowania korespondencji, odstawienia samochodu do znajomych, wyboru książek (padło na Głowińskiego i

Ja tu tylko sprzątam, czyli Warszawa AD 05.2014

Image
Warszawa Modlin – pogoda do d – 2,30h by się dostać gdziekolwiek – Tesco –kantor – szpital – spotkanie – plac Trzech Krzyży – spotkanie 2 – Trakt Królewski – kwiaty – rodzina – „a wiesz, że książę Harry się zaręczył?” – „Japoński wachlarz” – Viva! – trzeci ślub Moniki Richardson – Polityka – Gazeta Wyborcza – Katarzyna Grochola – stomatolog? Zapiszę Panią, choć ja tu tylko sprzątam, ale we wtorek jest promocja – cepelia – kawa na mieście – plac Zbawiciela – spotkanie 3 – Charlotte – „Morfina” – wino – plac Unii Lubelskiej – Być Może – „Ości” –spotkanie 4 – wino – ZTM – kosmetyczka – plac Bankowy – szparagowa zupa – Kulturalna – pierogi – Grey – Czuły Barbarzyńca – Marek Osiecki – Janusz Głowacki – feministki – wyślij mi „s-a” – dziś wywożą śmieci – ambasada – rurka z kremem – sukienka tiulowa – recenzent – spotkań było w sumie 8 – pozycja obserwatora – rozmowy o szczęściu – refleksja w stylu samobiczowania się – nie szukaj odpowiedzi, odpowiedź przyjdzie sama…

Jak te menele dwa

Image
Po długich miesiącach pieczołowitego i kosztownego kompletowania dokumentów, współpracy trzech krajów, dwóch ambasad, stresach (czas naglił!), tłumaczeniach, legalizacjach, udało nam się w końcu zgłosić zamiar wzięcia ślubu i pobieramy się, tak jak chcieliśmy, w przyszłym miesiącu. Nastawiałam się na administracyjną porażkę, bo gdyby czegokolwiek brakowało, nie wyrobilibyśmy się przed naszym wyjazdem, nie mówiąc o czymś tak prozaicznym jak rozesłanie zaproszeń, zakup biletów dla gości z zagranicy czy zorganizowanie kilku imprez poprzedzających to podniosłe wydarzenie. Ale w urzędzie szybko poszło, bo chyba tylko z 7 minut, kilka pytań, dwa podpisy, 30 euro. Jeśli to wydaje mi się nieproporcjonalnie nieprzyzwoite, my za to wyglądaliśmy jakbyśmy się dopiero co spotkali na ulicy i zdecydowali się ad-hoc na mariaż: ja w legginsach i w za długim swetrze, on kulejący (wczoraj mu się coś stało w palec u nogi), w skórzanej kurtce, oboje chcący po prostu załatwić

„Bo nie wystarczy przeżyć. Trzeba jeszcze żyć”

Image
Skończyłam Bator, zaczęłam „Śmierć spóźnia się o minutę” Teresy Torańskiej. Skończyłam Torańską – znów wybitna pozycja, w której to dziennikarka rozmawia z trzema profesorami, trzema Ocalonymi z Zagłady. Rozmawia, a nie przeprowadza wywiad, bo Torańska wykazuje się z właściwym czasowym dystansem większą wiedzą (faktyczną) od samych zainteresowanych. Bristiger, Głowiński i Rotfeld o swoich losach mówią jak by opowiadali o jakimś filmie, a nie o swoich życiach. Mimo tego, że ich życie zaczęło się tak jak się zaczęło, nie jeden mógłby sobie o ich późniejszej karierze (i harcie ducha, oczywiście!) tylko pomarzyć. Książka ta pokazuje, że to jak pokierujemy swoim życiem zależy tylko od nas, że „nie ma faraona, który załatwi bezpłatną opiekę lekarską czy zafunduje szkołę. Bo naród wolny i niepodległy to wspólnota świadomych jednostek” J

No jak to, nie macie zmywarki?

Image
Przyszła do nas była koleżanka z roboty Narzeczonego (lat 28) z jej chłopakiem (lat 26 – moi byli uczniowie chyba właśnie tyle kończą). Była to dość kuriozalna wizytacja, pomijając fakt, że Ukochany przyrządził „tylko” danie wegetariańskie,  którego głównym składnikiem był imbir, że zabrakło nam serwetek, o krzesłach nie mówiąc (my jedliśmy na stojąco). „Tina dziś czytała książkę przez trzy godziny w parku”, zagaja rozbawiony Narzeczony (pogoda była piękna, więc grzech nie iść do parku). „To wzięłaś popołudnie wolne?” „Nie, ja w ogóle nie pracuję” – mówię pewna siebie, jak byśmy wcale nie żyli w kraju, gdzie kult pracowitości (nie mówiąc o ascetyzmie, zamiłowaniu do porządku i opanowania) jest wpajany od małego. „Oooo” N a początku się jeszcze tłumaczyłam, ale teraz obserwowanie wyrazu twarzy moich rozmówców sprawia mi niewymowną przyjemność J Po kolacji – chcąc się po prostu tych miłych dzieci (aczkolwiek dzieci) pozbyć, głośno i ochoczo stwierdziłam, że ja